poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 7

*OCZAMI JOSH'A*

Rano poszedłem obudzić Geo i Lizz. Wyszedłem ze swojego pokoju i udałem się do mojej siostry. Otworzyłem drzwi, ale jej nie widziałem.
-Elizabeth?-Nikt mi nie odpowiedział.-Lizzy?
Jeśli nie ma jej w swoim pokoju, może być tylko u jednej osoby... George. Zapukałem do drzwi obok pokoju Lizz, czyli do Geo. Cisza. Głucha cisza. Otworzyłem drzwi.
-George? Lizz?-Spali w łóżku. George miał niewielki i prawie niewidoczny plaster na wardze. Co się wczoraj stało? Wyszli razem o 20, wrócili w nocy. Co się działo? Podszedłem do Geo.
-Hej, trzeba wstać.-Szturchnąłem go.
-Już, już.-Wymamrotał.
-Jak już wstaniesz, obudź Elizabeth, ok?
-Jasne.-Lekko otworzył oczy i popatrzył na mnie.
-Jaymi robi śniadanie, miło będzie jak zejdziecie.
-Zaraz będziemy.-Uśmiechnął się do mnie.-Tak w ogóle, to dzień dobry.
-Dzień dobry.-Odwzajemniłem uśmiech, wyszedłem z pokoju i zszedłem na śniadanie. Jaymi już siedział przy stole, a ja usiadłem na przeciwko niego.
-Zaraz zejdzie razem z Lizz.

*OCZAMI GEORGE'A*

Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Odwróciłem się w kierunku Lizz, która smaczne spała.
-Lizzy, musimy wstać. Lizz. Słyszysz mnie?-Nie drgnęła.-Dobra, tak się nie bawię.
Zacząłem ją łaskotać.
-George! Przestań!-Zaczęła się śmiać.
-No nareszcie, obudziłaś się.-Zaśmiałem się. Wstałem, podszedłem do szafy i wyjąłem z niej czyste ubrania, następnie poszedłem do łazienki się przebrać.

*OCZAMI ELIZABETH*

Wstałam z łóżka i przeszłam do swojego pokoju, poszłam się umyć, kolejno udałam się do garderoby i przebrałam się, uczesałam oraz zrobiłam makijaż.


Zeszłam na dół i usiadłam przy stole obok Josha. Po kilku minutach przyszedł George i usiadł koło mnie.
-Gdzie JJ?-Zapytałam.
-Powiedział, że musi pojechać coś załatwić na mieście.-Odpowiedział mi Josh, następnie zwrócił się do Georgea.-George, możesz nam powiedzieć dlaczego masz plaster na wardze i co się wczoraj stało, kiedy wyszedłeś z Lizz?
-Jasne. Poszedłem wczoraj z Lizzy na London Eye i kiedy wracaliśmy zaczepił mnie Marcus. Zaczął obmacywać i wyzywać Lizz, a ja nie mogłem dłużej stać i się temu przyglądać czy krzyczeć, że ma ją zostawić, więc się na niego rzuciłem, ale on był silniejszy i zaczął wygrywać. Skopał mój brzuch i pobił twarz, dlatego mam ten plaster. Chciałem tylko obronić Lizz. Nie chciałem, żeby coś jej się stało.-Spojrzał na mnie, głęboko w moje oczy, następnie spojrzał na Josha.
-Dziękuję, że dzięki tobie nic jej nie jest.-Josh uśmiechnął się do Geo. W tym momencie Jaymi poszedł do kuchni i przyniósł omlet na dużej patelni.
-No, częstujcie się kochani.-Posłał nam serdeczny uśmiech. Każdy nałożył na swój talerz ukrojoną przez siebie porcję. Spróbowałam kawałek.
-Jezu, jaki smaczny.-Łapczywie zaczęłam jeść pozostałą część omletu.
-Ach, dziękuję.-Powiedział Jaymi z dumą.
-Nie ma za co.-Zaśmiałam się.-O której wylatujecie?
-O 16.-Odpowiedział Josh.
-Ale jest 8, więc mamy jeszcze dużo czasu.
-Racja.-Odezwał się George.
-To co robimy?-Zapytał Jaymi.
-Mam pomysł.-Powiedziałam.
-Jaki?-Zapytali wszyscy chórem.
-Pojedźmy nad jezioro.-Uśmiechnęłam się.
-Super! Kto jest za?-Krzyknął Josh.
-Ja!-Wykrzyczeli Jaymi i George.
-Ok, to teraz niech wszyscy pójdą się ubrać i za 30 minut widzimy się przy aucie.
Poszłam do swojego pokoju i podeszłam do szafy, następnie wyciągnęłam z niej dwie pary bikini. Przez chwilę zastanawiałam się które ubrać, ale stwierdziłam, że proste różowe będzie lepsze.


Przebrałam się w wybrane bikini i założyłam na nie moje wcześniejsze ubranie. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę!-Do pokoju wszedł Elyar.
-Gdzie idziecie? Każdy szykuje się w swoim pokoju, tylko ja nie wiem co się dzieje.
-Jedziemy nad jezioro. Chcesz jechać z nami?-Zapytałam.
-Jasne! Nie chcę tu zostać sam.-Zaśmiał się.
-Idź się przebrać i za 15 minut zejdź na dół.-Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Dzięki!-Krzyknął i wyszedł.
Byłam już prawie gotowa. Wyciągnęłam spod łóżka dmuchany materac i piłkę do siatkówki. Spakowałam wszystko do torby, wzięłam telefon, który leżał na biurku i zeszłam na dół, gdzie czekał tylko Jaymi.
-Gdzie reszta?-Zapytałam zaciekawiona.
-Josh pakuje rzeczy do auta, Geo siedzi w samochodzie, a ja czekam na ciebie i Elyara.-Odpowiedział i się uśmiechnął.
-Och, dzięki. Pójdę też zanieść moje rzeczy do auta.-Uśmiechnęłam się i wyszłam. Poszłam do samochodu i włożyłam torbę do bagażnika. Podeszłam do drzwi, otworzyłam je i usiadłam na tylne siedzenie obok Georgea. 
-Jaymi i Elyar już idą?-Zadał mi pytanie.
-Myślę, że zaraz przyjdą.
-O! O wilku mowa.-George wskazał na drzwi od domu, przez które wyszedł Elyar, a za nim Jaymi, który zamknął dom na klucz i oboje wsiedli do auta.
-Jeszcze tylko Josh i możemy jechać.-Powiedziałam.
-A tak właściwie, gdzie on jest?-Zapytał Elyar, który siedział obok mnie.
-Poszedł jeszcze do sklepu.-Odpowiedział Geo.
-Jaymi, zamknąłeś bagażnik?-Spojrzałam na Jaymiego.
-Tak.
-Więc właściwie możemy jechać. Właśnie idzie Josh.-Spojrzałam w prawo. Josh wsiadł do auta i odpalił silnik. Byliśmy już w drodze nad jezioro.
-Co kupiłeś?-Zapytałam.
-Kilka pomarańczy, truskawki i jabłka. Jeszcze wodę.
-Uuu na zdrowo.-Zaśmiał się Elyar.
Jaymi wyciągnął ze schowka płytę Beyonce ,,4" i włożył ją do odtwarzacza. Pierwsza poleciała piosenka ,,Love On Top".
-Boże, kocham tą piosenkę!-Krzyknęłam. 
Jaymi zaczął śpiewać:

Honey, honey
I can see the stars all the way from here
Can't you see the glow on the window pane?
I can feel the sun whenever you're near
Every time you touch me I just melt away

Kolejno Josh:

Now everybody asks me why I'm smiling out from ear to ear
But I know
Nothing's perfect, but it's worth it after fighting through my fears
And finally you put me first

Refren zaśpiewaliśmy razem:

Baby it's you
You're the one I love
You're the one I need
You're the only one I see
Come on baby it's you

You're the one that gives your all
You're the one I can always call
When I need you make everything stop
Finally you put my love on top

Ooo! Come on Baby
You put my love on top, top, top, top, top
You put my love on top
Ooo Ooo! Come on baby
You put my love on top, top, top, top, top
My love on top
My love on top


Następną zwrotkę zaśpiewałam ja:

Come on Baby
I can feel the wind whipping past my face
As we dance the night away
Boy your lips taste like a night of champagne
As I kiss you again, and again, and again and again

Teraz George, a Elyar zaśpiewał chórki:

Now everybody asks me why I'm smiling out from ear to ear
(They say love hurts)
But I know
(It's gonna take the real work)
Nothing's perfect, but it's worth it after fighting through my fears
And finally you put me first

Znów zaśpiewaliśmy razem:

Baby it's you
You're the one I love
You're the one I need
You're the only one I see
Come on baby it's you
You're the one that gives your all
You're the one I can always call
When I need you make everything stop
Finally you put my love on top

Ooo! Baby
You put my love on top, top, top, top, top
You put my love on top

Ooo Ooo! Come on baby
You put my love on top, top, top, top, top
My love on top

Zaśmialiśmy się. Nawet nie zauważyliśmy kiedy dojechaliśmy nad jezioro.
-Jesteśmy!-Krzyknął Josh.
Wyszliśmy z samochodu. Wzięłam koc i rozłożyłam go na piasku, a chłopacy poprzynosili rzeczy z bagażnika. Podeszłam do wody i do niej weszłam po kolana.
-Ciepła!-Krzyknęłam do chłopaków. 
-Dzięki!- Każdy ściągnął z siebie koszulkę i został w samych kąpielówkach. Każdy, tylko nie George. Podbiegłam do koca ściągnęłam z siebie koszulkę, spódnicę i zostałam w bikini. Josh zaczął pompować materac, który ze sobą zabrałam.
-George!-Zawołałam przyjaciela, a ten do mnie podszedł.-Chodź ze mną.
Pociągnęłam chłopaka za rękę i poszłam z nim na pomost, który schowany był za drzewami.
-Słucham?
-Czemu nie ściągniesz tej koszulki?-Zapytałam.-Każdy ściągnął, tylko nie ty. Chcesz pogadać?
-Ja...ja się tak jakby wstydzę...-Spuścił głowę w dół.
-George, nie masz się czego wstydzić. Jesteś wśród samych przyjaciół, jesteśmy sami nad jeziorem.-Podniosłam jego podbródek.-A nawet jeśli, to dla mnie jesteś perfekcyjny. Masz wszystko o czym nie jedna dziewczyna marzy.
Po jego policzku pociekły łzy.
-Proszę, nie płacz.-Objęłam jego twarz dłońmi i otarłam kciukami łzy. Jego twarz zaczęła się zbliżać do mojej twarzy. Zamknęłam oczy, George lekko musnął moje usta. Poczułam jakby w moim brzuchu było tysiące motyli. 

Przerwałam pocałunek.
-George, przepraszam. Ja nie mogę.-Spojrzałam w jego oczy. Wstałam i poszłam do Josha, który siedział na kocu.
-Josh, źle się poczułam. Mogę jechać do domu?
-Jasne. Weź moje kluczyki, a my potem przyjdziemy, ok?
-Wielkie dzięki.-Ubrałam się, wzięłam kluczyki i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam silnik i ruszyłam kierując się w stronę domu. Włączyłam radio. Leciała piosenka ,,Better Together", którą bardzo lubiłam. Kiedy miałam zły humor zawsze mi go poprawiała.
Zaczęłam nucić piosenkę. Wyjechałam z lasu i wjechałam na skrzyżowanie. Jak na moje nieszczęście na środku skrzyżowania zgasł mi silnik. Nie mogłam go odpalić. Myślałam, że jestem sama na drodze, ale spojrzałam w lewo i zobaczyłam szybko jadące auto. Sparaliżowało mnie.
Samochód z wielką siłą uderzył w moje auto, które uderzyło w słup. Usłyszałam tylko dźwięk otwieranych drzwi i zemdlałam.

*OCZAMI JOSH'A*

Grałem w siatkówkę z Elyarem, a George i Jaymi pływali na materacu.
-Chłopaki! Zbieramy się?!-Zapytałem.
-Jasne!
Wszyscy zebraliśmy rzeczy, które przynieśliśmy, a Geo spuścił powietrze z materaca. Mieliśmy wracać do domu, kiedy zadzwonił mój telefon.
-Josh Cuthbert, słucham?
-Dzień dobry. Czy Elizabeth Cuthbert jest pańską siostrą?-W słuchawce odezwał się spokojny głos kobiety.
-Tak.-Poczułem nagłe zdenerwowanie.
-Przed chwilą karetka przywiozła ją do szpitala Św. Tomasza, miała wypadek samochodowy.
Z moich rąk wypadł telefon, a z oczu pociekły łzy.
-Josh, co się stało?-Zapytał George.
-Lizzy....ona...ona jest w szpitalu. Miała wypadek.-Cały się trząsłem.
-Josh, spokojnie. Jaymi, zadzwoń po taksówkę.-George mnie uspokajał.
-Dzień dobry. Chciałbym zamówić taksówkę na ulicę Św. Mary.-Jaymi potakiwał głową dokładnie słuchając głosu w słuchawce.-Dziękuję.
-Kiedy przyjedzie?-Zapytał Elyar.
-Za 4 minuty, bo to blisko.-Wyszliśmy na ulicę, a po chwili podjechała taksówka, do której wsiedliśmy.
-Do szpitala Św. Tomasza, proszę.-Powiedział George.
-Tylko błagam, szybko.-Powiedziałem zdenerwowany. Kierowca ruszył i szybko pędził ulicami Londynu. Już po 10 minutach byliśmy pod szpitalem. Prędko wysiedliśmy z taksówki i pobiegliśmy do szpitala.
-Dzień dobry. Gdzie leży Elizabeth Cuthbert?-Zapytałem lekarkę, która stała na korytarzu.
-Sala 307. Doktor Johnson powinien stać pod salą.
-Dziękujemy.
Podeszliśmy pod ową salę, gdzie czekał lekarz.
-Doktor Johnson?-Zapytał Jaymi.
-Tak to ja.
-Przywieziono tu moją siostrę, Elizabeth Cuthbert. Czy wie pan co jej jest?-Zapytałem.
-Tak, ma złamane obie nogi, dokładniej kości piszczelowe i złamaną prawą rękę.
-Kiedy będziemy mogli wejść ją odwiedzić?-Zapytał George.
-Zaraz, wyłącznie rodzina może wejść, a z tego co wiem, tylko pan Josh jest z rodziny. Nawet jeśli, to sobie państwo nie porozmawiacie, gdyż pacjentka jest w śpiączce i prawdopodobnie wybudzi się z niej za kilka dni, co też nie jest pewne.
-Ja jestem chłopakiem Elizabeth.-George okłamał lekarza, a ja spojrzałem na niego mocno zdziwiony.
-Dobrze, za jakąś godzinę pan i pan Josh będziecie mogli wejść do pacjentki.-Powiedział i odszedł.
-Chłopak mówisz?! Ponoć się przyjaźnimy, a ty mi nawet nie powiedziałeś, że spotykasz się z moją siostrą!
-Josh! Musiałem okłamać tego lekarza, aby móc wejść do Lizz na salę!-Spojrzał na mnie zdenerwowany.
-Och, przepraszam.
-Dobra, nie ważne. Idę do barku po picie.
*OCZAMI GEORGE'A*

 Poszedłem do szpitalnego sklepiku i z lodówki wyciągnąłem trzy wody, zapłaciłem kasjerce, kolejno wyszedłem kierując się pod salę. Po drodze zobaczyłem lekarza i postanowiłem go dogonić.
-Doktorze Johnson! Mam pytanie.-Lekarz zatrzymał się gwałtownie i obrócił w moją stronę.
-Tak?
-Kiedy Elizabeth się obudzi i przez jaki czas jeszcze będzie musiała zostać w szpitalu?
-Proszę pana, myślę, że się nie zrozumieliśmy, ponieważ pani Cuthbert jest w ,,chwilowej śpiączce" po narkozie. Nogi i ręka niebyły bardzo poważnie połamane, ale aby je złożyć musieliśmy uśpić panią Elizabeth. Myślę, że jeszcze kilka godzin i pani Elizabeth się obudzi, tylko będzie otumaniona. Zostanie jeszcze w szpitalu przez około 6 tygodni, w których wliczona jest także rehabilitacja.-Wytłumaczył mi doktor Johnson.
-Dziękuję panu bardzo.
-Naprawdę nie ma za co. Zawsze do usług. 
Udałem się pod salę, aby poinformować chłopaków i dać im wodę.
-Hej. Elizabeth obudzi się...
-Wiemy.-Przerwali moją odpowiedź.
-Och, czyli lekarz już u was był?
-Tak.-Odpowiedział Elyar. Za chwilę zza rogu wybiegł Olly. Podbiegł pod salę, a Jaymi mocno się w niego wtulił.
-Cześć! Jaymi do mnie zadzwonił, że Lizz jest w szpitalu, bo miała wypadek samochodowy i przyjechałem najszybciej jak mogłem. Jak wygląda sytuacja?-Wydyszał, gładząc płaczącego Jaymiego po plecach.
-Ma złamane obie nogi i prawą rękę. Teraz jest po narkozie i za kilka godzin ma się obudzić.-Powiedział Josh.
-Przykro mi, naprawdę. A gdzie jest JJ?
-Nie wiem, dzwoniłem do niego, ale nie odbiera.-Wymamrotał Jaymi.
-Dobrze, dziękuję.
-Chcecie wodę?-Zapytałem i dałem każdemu po butelce, oprócz Ollyemu, który miał własną wodę i powiedział, że podzieli się z Jaymim.
-Dzięki.-Powiedział Elyar.
-Nie ma za co.-Odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
-Jaymi, napijesz się?-Olly zapytał, podając swojemu chłopakowi butelkę.-Wyglądasz na wyczerpanego. Możesz się przespać tu albo w aucie, a ja najwyżej powiem ci jak będzie coś wiadomo o Lizzy.
-Dziękuję.-Jaymi wziął butelkę i się napił. Kolejno oparł głowę o ramię Ollyego powoli zasypiając.
-No, o jeden nerw mniej.-Powiedziałem.
*7 GODZIN PÓŹNIEJ*

Josh zadzwonił już wcześniej do menagera, że nie damy rady przyjechać do Irlandii i przekładamy koncerty. Dawno tak długo nie siedzieliśmy w jakimkolwiek szpitalu. Po paru minutach z sali wyszedł lekarz.
-Witam ponownie. Pacjentka już się obudziła. Wykonaliśmy wszystkie potrzebne badania i oprócz złamań i zadrapań nic się nie stało pani Elizabeth, a to bardzo rzadko spotykane, żeby po takim wypadku pacjent nie doznał prawie żadnych obrażeń. Myślę, że pasństwo mogą wejść, ale niestety tylko rodzina. To kto jest rodziną pani Elizabeth?-Poinformował nas lekarz.
-Jestem bratem, a to chłopak mojej siostry.-Powiedział Josh.
-Dobrze, pan Cuthbert,  jak wnioskuję, może wejść, ale pan niech jeszcze poczeka.-Doktor spojrzał na mnie.-Więc dokonałbym rzeczy praktycznie nielegalnej wpuszczając pana na salę, ale ponieważ mam nadzieję, że mocno kocha pan pacjentkę, a sam wiem czym jest prawdziwa miłość, wyjątkowo może pan wejść.
-Bardzo panu dziękuję!-Powiedziałem i wszedłem za Joshem do sali. Podeszliśmy razem do łóżka, na którym leżała Lizzy i miała lekko otwarte oczy oraz duży uśmiech na twarzy, gdy nas zobaczyła.
-Cześć.-Powiedziała cichym głosem, a jej uśmiech jeszcze bardziej się powiększył.
-Cześć księżniczko.-Powiedziałem razem z Joshem. On starał się być twardy, ale z moich oczu natychmiast popłynęły łzy.
-George, nie płacz.-Wyszeptała.-Zobacz, jest ze mną wszystko dobrze.
-To moja wina, gdybym zabronił ci wtedy jechać, nic by ci teraz nie było i nie leżałabyś tu.-Sama z trudem zaczęła powstrzymywać łzy, ale z moich oczu płynął już potok. Leżała z obiema nogami w gipsie, który zaczynał się kawałek pod kolanami i owijał całe łydki i stopy. Rękę miała również w gipsie, który kończył się nad łokciem.
-Dadzą mi wózek, żebym się mogła poruszać, wiesz?-Zapytała z lekkim uśmiechem Josha.
-Cieszysz się?-Zapytał niepewnie Josh.
-No wiesz, wózkiem inwalidzkim jeszcze nie jeździłam.-Zaśmiała się cichutko z lekką chrypką. Josh miał już zdecydowanie dość. Pod jego oczami robiły się już sine wory pod oczami.-Josh, poproś Elyara albo Ollyego, aby cię odwiózł do domu, bo jesteś mocno zmęczony.
-Dasz sobie sama radę?
-Nie zostanę sama. Przecież zostaje ze mną George i jeszcze w razie potrzeby jest tu pełno pielęgniarek oraz lekarzy.-Odpowiedziała z zachęcającym uśmiechem.-George, zostaniesz ze mną?
-Jeśli mogę, to oczywiście.-Lekko się do niej uśmiechnąłem.
-Dobrze, to pojadę do domu, ale przyjadę jeszcze jutro.-Podszedł do Lizz i dał jej buziaka w policzek, następnie wyszedł. Zostałem sam z Lizzy. Usiadłem na fotelu obok jej łóżka.
-Doktor Johnson powiedział, że cała sala jest dla mnie, bo sobie zasłużyłam.-Uśmiechnęła się triumfalnie. 
-A telewizję też masz darmową?-Zapytałem.
-Tak, wszystko dostałam darmowe.-Jej oczy lekko błysnęły.
-To gratuluję.-Wymusiłem uśmiech.
-Czemu jesteś smutny? George, uśmiechnij się.-Z jej twarzy szybko znikł uśmiech.
-Mam wrażenie, że to tylko i wyłącznie moja wina, że jesteś tu teraz.-Po moim policzku pociekła łza.
-Nie płacz. Podejdź.-Wstałem i podszedłem bliżej łóżka.-Nachyl się trochę do mnie.
Dłonią otarła moje łzy.
-Jest dobrze. To naprawdę nie twoja wina. Los chciał, żeby tak było.-Założyła dłoń na mój kark lekko go gładząc i przybliżyła moją twarz bliżej jej. Delikatnie musnęła moje usta. Poczułem szczęście. Ważne było dla mnie, aby nie straciła do mnie zaufania. Odsunęła się i położyła głowę na poduszce. Chwyciła moją dłoń i zaczęła jeździć palcem po jej wewnętrznej stronie.-Nie obwiniam cię, bo już ci mówiłam, że to nie jest twoja wina.
Lekko się do niej uśmiechnąłem.
-Dziękuję.
-George, mam prośbę.
-Jaką?
-Pójdziesz ze mną w jedno miejsce? Chcę coś ci pokazać.
-Jasne, nie ma problemu.
-Dzięki.-Obróciła się na lewy bok w moją stronę. Zamknęła oczy i powolutku zasypiała. Poczekałem, aż zaśnie, a kiedy już to zrobiła sam zasnąłem na fotelu.

*NASTĘPNEGO DNIA*

-George, wstawaj.-Obudził mnie głos Lizz.
-Już, już. Wiesz, miałem taki straszny sen, że miałaś wypadek.-Otworzyłem oczy i spojrzałem w prawo. Lizzy siedziała na wózku inwalidzkim gotowa do wyjścia.-Och, to nie sen.
-Nie, ale pamiętasz, że mi coś obiecałeś, prawda?-Uśmiechnęła się.
-Miałem gdzieś z tobą iść.
-To wstawaj! Załatwiłam u lekarza, że mogę wyjść na jakiś czas, tylko muszę wrócić na kolację. Kupiłam ci szczoteczkę do zębów, jest w łazience. Zaraz chcę cię tu widzieć gotowego do wyjścia!-Zaśmiała się.
-Dobra.-Posłałem jej uśmiech. Poszedłem do łazienki, odświeżyłem się, umyłem zęby i byłem gotowy do wyjścia. Wyszedłem z łazienki.-Już!
-Dobra, to pchaj wózek do windy i dalej cię poprowadzę.-Uśmiechnęła się szeroko. Chwyciłem tylne rączki wózka, na którym siedziała Lizz, wyjechałem z sali i wprowadziłem wózek do windy. Kiedy winda wskazała, że dojechaliśmy na parter wysiedliśmy z niej i wyjechaliśmy przed szpital.-Teraz skręć dwa razy w prawo, potem jedź prosto i skręć raz w lewo do żółtego budynku.
Poprowadziłem wózek drogą wyznaczoną przez Lizz trasę i dotarłem do parku przed owym budynkiem.
-Zatrzymaj się.-Ustawiłem wózek obok ławki, na której usiadłem.
-To co chciałaś mi pokazać?
-To, że każdy człowiek ma inną historię, a ja większość tych historii znam. Spójrz.-Wskazała najpierw na chłopaka w wieku około 16 lat.-*Widzisz tego chłopaka, co robi pracę domową?- Nie mógł zrobić tego wczoraj, próbował wybić samobójstwo z głowy najlepszego przyjaciela. Widzisz tą wytapetowaną laskę?-Boi się, że ktoś zobaczy jej blizny na twarzy. Widzisz tego chłopaka, co nosi długie rękawy codziennie od dwóch lat?- Nie chce żebyś zobaczył jego rany. Widzisz ją, tą z używanymi ciuchami?- Jej rodziców ledwie stać na jedzenie. Dziwisz się, dlaczego ona nigdy nie zaprasza nikogo do domu?-Wskazała tym razem na siebie.-Nie chce żebyś zobaczył jej pijanego tatę śpiącego na podłodze jak co wieczór. Zauważyłeś, że ona nigdy nie śmieje się z żartów o gwałcie?-Pokazała na szczupłą blondynkę.- Zgwałcona ją. Widzisz tego chłopaka, do którego wszyscy idą po pomoc?- Chciałby, żeby jemu też ktoś pomógł. Widzisz jego, tego z wielkimi workami pod oczami?- Cierpi na bezsenność, boi się zasnąć. Widzisz ją, tą z kompletnie płaskim brzuchem?- Nie cierpi własnego ciała. Widzisz ją, tą co cały dzień buja w obłokach?- Ma schizofrenie. Widzisz tego chłopaka, który zawsze obgryza paznokcie?- Ma raka, nie wie ile czasu mu pozostało. Widzisz go, wiesz, że on wie wszystko o 9/11?- Od tego dnia nie ma rodziców. Widzisz ją, tą co zawsze ma przy sobie telefon?- Czeka na telefon od policji o tym, że znaleźli jej siostrę, którą porwano 4 lata temu. Nie oceniaj ludzi zbyt szybko- nigdy nie wiesz dlaczego tacy są. Wygląd, mentalność nie pozwolą ocenić drugiego człowieka takim, jaki naprawdę jest.  Wygląd to tylko taka jakby ,,maska zewnętrzna", która nie oddaje tego, jaki człowiek jest w środku. Dlatego nie można poznać drugiej osoby po wyglądzie, irytujące, że większość tak właśnie ocenia innych.
-Skąd znasz historię tych wszystkich ludzi?-Zapytałem zdziwiony.
-Pracowałam tu kiedyś jako wolontariuszka, a wszyscy ci ludzie zostali tu jak widzę jeszcze jakiś czas od mojego odejścia.-Spojrzała na mnie.
-Lizz?
-Tak?
-Jesteś wspaniałą osobą z wielkim sercem.-Uśmiechnąłem się do Lizzy, a ona odwzajemniła uśmiech.
-Dziękuję. Ty też.
-Dzięki.-Mój uśmiech się powiększył.-Planujesz tu jeszcze wrócić do pracy.
-Słyszałam, że szukają pracowników do pracy, a że kończę szkołę to będę musiała znaleźć pracę i mogę tu sobie zarobić.
-Masz nas, nie musisz iść do pracy, bo jesteś teraz na naszym utrzymaniu.
-George, ja nie chcę być na czyimś utrzymaniu. Chcę sama za siebie płacić. Będę dokładać się do rachunków.
-Dobrze, jak chcesz, ale mówię ci, że masz jeszcze nas.
-Dziękuję. Pójdziesz ze mną w jeszcze jedno miejsce? To niedaleko.
-Oczywiście, że tak.-Uśmiechnąłem się. Wstałem, chwyciłem tylne rączki wózka i zdałem się na instrukcję Lizz.
-Ok, teraz jedź prosto, potem skręć w prawo i dalej jedź prosto, aż do dużej czarnej bramy.
Jechałem wyznaczoną trasą, aż dojechałem do owej bramy. Miejsce ogrodzone było wysokim kamiennym murem koloru szarego.
-Co to za miejsce? Czemu tu przyjechaliśmy?
-Chciałabym z kimś porozmawiać.
-Tu?-Zapytałem zdziwiony. 
-Tak. Otwórz bramę i wjedź.
-Dobrze.-Otworzyłem bramę i zobaczyłem pełno grobów. To jest cmentarz. Wszystko staje się jasne. Lizz chciała ,,porozmawiać" z mamą.
-Wjedź do siódmej alejki, gdzie stoi duży dąb. Zatrzymaj tam wózek.-Pojechałem pod dąb, gdzie zatrzymałem wózek. Usiadłem na ławeczce przed grobem i patrzyłem na Lizzy, która z kieszeni kurtki wyciągnęła niewielką świeczkę, następnie podpaliła ją zapałką i położyła na grobie mamy pod zdjęciem.
-Cześć mamo. Zobacz, przyprowadziłam Georgea. Pamiętasz jak ci obiecałam, że go tu do ciebie przyprowadzę?-Mówiła do siebie, chwilami przerywając, jakby czekała na czyjąś odpowiedź, którą tylko ona mogła usłyszeć.-Tak, jest dla mnie dobry.-Uśmiechnęła się lekko.-Josh, jak zawsze dobrze się mną opiekuje.-Przerwała ponownie czekając na odpowiedź.-Nie wiem. W sumie jesteśmy przyjaciółmi, ale nie wiem co dalej. Tak, miałam wypadek, dokładniej samochodowy, ale lekarz mówi, że to nic poważnego.
-Lizzy, mogę z Nią porozmawiać?-Przerwałem.
-Tak. Myślę, że tak.
-Dzień dobry. Nazywam się George Shelley i jestem przyjacielem Josha oraz chyba, bo nie jestem pewien, chłopakiem pani córki. Chciałem tylko powiedzieć, że ma pani naprawdę wspaniałą córkę i na pewno nie skrzywdzę Lizz tak, jak jej własny ojciec. Będę się nią dobrze opiekował. Przysięgam. Postaram się być przy Lizzy zawsze, kiedy będzie tego potrzebowała. Dziękuję, że powierzyła mi pani tak ważny skarb.-Uśmiechnąłem się do grobu. Spojrzałem na Lizzy, która miała zaszklone oczy.-Lizz? Wszystko dobrze?
-Tak, tak. Jedźmy już proszę.-Pokiwała szybko głową.
-Dobrze, jak chcesz.-Posłałem jej uśmiech i pogładziłem ją po policzku. Wstałem i zacząłem pchać wózek. Elizabeth obróciła się w tył i pomachała w kierunku grobu. W tym momencie lekko zawiał wiatr. Uśmiechnąłem się.-Widzi cię.
-Czasem jak jestem sama lubię porozmawiać z mamą i czuję jakby mi odpowiadała.
-Być może tak jest.
-Może.-Na chwilę się zamyśliła.-George?
-Słucham?
-Olly jest dzisiaj w pracy?
-Tak. Przynajmniej powinien być, jak zawsze i pracować do 16.
-Możemy do niego pojechać? Chciałabym coś zrobić z włosami, a poza tym dawno nie byłam u fryzjera.
-Ok. To już blisko, więc możemy pojechać.-Wyjechałem z cmentarza i zamknąłem za sobą bramę. Zacząłem się kierować do salonu, w którym pracuje Olly. Minąłem cztery ulice i stałem już przed budynkiem. Wszedłem do pomieszczenia, następnie wprowadziłem wózek.
-Dzień dobry.-Zwróciłem się do fryzjerki stojącej za ladą.-Czy Oliver Marmon jest dziś w pracy?
-Tak. Już go wołam.-Weszła na zaplecze, a po chwili zza drzwi wyszedł Olly.
-George? Lizzy? Co wy tu robicie?-Zapytał z dużym uśmiechem.
-Miałabym prośbę. Trochę mi się znudziła moja fryzura i może byś zrobił mi nową?
-Nie ma sprawy Lizz!-Uśmiechnął się szerzej.-George, pomożesz mi przenieść Lizz na fotel?
-Tak, tak już.- Chwyciłem Lizzy pod nogami i pod plecami, następnie ją podniosłem i przesadziłem na fotel.-Jezu, ten gips waży 3 razy więcej, niż ty.
-A myślisz, że czemu jeżdżę na wózku?-Zaśmiała się.
-George, jak chcesz możesz gdzieś iść i wrócić za godzinę, bo około tyle zajmie mi robienie fryzury Elizabeth.
-O dzięki. Wrócę za godzinę.-Podszedłem do Lizz i pocałowałem ją w policzek.-Pa słońce.
Wyszedłem z salonu i poszedłem się rozejrzeć. Wszedłem do pobliskiej galerii handlowej. Postanowiłem odwiedzić adidasa, bo dawno tam nie byłem. Podszedłem do wieszaków z ubraniami. Wybrałem 3 koszuli: 2 dla Lizz

                                                                         i 1 dla mnie
Następnie zacząłem oglądać buty. Kiedy już wszystkie przejrzałem poszedłem do kasy i zapłaciłem za koszulki. Wyszedłem ze sklepu. Spojrzałem na zegarek i nie mogłem uwierzyć własnym oczom, bo spędziłem w sklepie 45 minut.
-Boże, zamieniam się w babę.-Burknąłem pod nosem.
Szybko wszedłem jeszcze do Starbucksa, kupiłem dwie kawy na wynos i popędziłem po Lizz. Do salonu wszedłem idealnie na czas.
-Jestem.
-I co? Chcesz zobaczyć co zrobił mistrz farby i nożyczek.-Olly się zaśmiał.
-No dajesz.
Olly ściągnął czarną płachtę, którą trzymał w rękach zasłaniając nią włosy Lizz.
-Tada!
-I jak?-Lizzy odwróciła się z dużym uśmiechem.
-Ślicznie kochanie.-Odwzajemniłem uśmiech.
-Olly, ile ci płacę?-Lizz zapytała.
-Dla przyjaciół mojego chłopaka za darmo.-Puścił jej oczko.
-Dziękuję.-Lizz przytuliła Ollyego.
-Dobra, wracamy na wózek.-Podniosłem Lizz i posadziłem ją na wózku.
-To pa!-Wyjechałem z Elizabeth z salonu i powoli zaczęliśmy wracać do szpitala.
-Kupiłem ci coś.-Uśmiechnąłem się.
-George, nie musiałeś.
-Ale chciałem.-Podałem dziewczynie siatkę z koszulkami i kawę.-Mam nadzieję, że ci się spodobają. Czarna i tęczowa są twoje.
-Są śliczne. Bardzo, bardzo ci dziękuję.-Odchyliła głowę do tyłu, a ja lekko cmoknąłem Lizz w usta.-Miałeś rację, że ten gips jest ciężki.
-Nie powiem, że nie.-Zaśmiałem się. Byliśmy już w szpitalu. Zaprowadziłem wózek do windy i wjechaliśmy razem do góry. Odprowadziłem Lizz do stołówki na kolację. Przysunąłem ją bliżej stołu.
-Idziesz już?-Zapytała robiąc minę smutnego psiaka.
-Muszę Lizzy. Dasz sobie radę?
-No chyba tak.
-Dobra, jutro przyniosę ci twoje rzeczy.
-Ok.
-To ja lecę.-Pocałowałem ją.-Pa.
-Papa.-Pomachała mi.
Teraz mogłem spokojnie wrócić do domu.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*Jest to cytat, niestety nie znam autora.
1. Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału ;c
2. Chciałabym podziękować @lavmyheroes za komentarze i @issshelley, która motywuje mnie i pospiesza do pisania kolejnych rozdziałów haha ♥
Bardzo wam dziękuję.
3.Wiem, że jest to długi rozdział, ale mam nadzieję, że dotarliście aż tutaj.
4. Są teraz wakacje, więc będę częściej dodawać rozdziały (?)
5. Wyjeżdżam 9 lipca, więc nie wiem czy w lipcu pojawi się jakiś rozdział, ale postaram się
Przypominam, że 
KOMENTARZ=MOTYWACJA DLA MNIE DO DALSZEGO PISANIA
Dziękuję za wszystko
Wasza
Little Worm ♥ xx

2 komentarze:

  1. Jaki długi :o i tyle się w nim dzieje ! Oczywiście bardzo mi przykro z powodu wypadku Lizz :'( ale jest też coś pozytywnego,bo W KOŃCU SĄ RAZEM ! aaaaaaa ♥ czekałam na to ! już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ! Udanych wakacji skarbie :) / @lavmyheroes

    OdpowiedzUsuń
  2. pięknyyyyyy ahhhhh czekam z niecierpliwością na kolejne ajahjdneks huaernjwhua po prostu dsjihuyrhenjwkhyu kocham to ♥

    OdpowiedzUsuń